Mam nadzieję, że moje świadectwo stanie się okazją do refleksji i pomoże Tobie w uświadomieniu, że nie jesteś sam.
Przede wszystkim, muszę się cofnąć w czasie. Siedem lat temu zacząłem walczyć o swoją czystość, zaczynając zdawać sobie sprawę z powagi problemu masturbacji. No i tak się podnosiłem, upadałem, żeby się podnieść na nowo. Wiele mnie to nauczyło. Swoją potrzebę bliskości zaspokajałem, w tamtym czasie, we wspólnocie, gdzie robiłem furorę. Podziwiano mnie, a ja miałem gdzie uciekać przed nielubianym domem i rodziną, w której źle się czułem. O ile w kościele byłem gotów zrobić wszystko, zostawać bardzo późno, żeby przy czymś pomóc, o tyle w domu miałem (i mam do dzisiaj, ale już chyba z innych powodów) problemy z pozmywaniem naczyń. Więc znalazłem fajne miejsce, gdzie, pod pozorem służby, zaspokajałem swoje potrzeby. Na szczęście znalazłem się w Kościele, a nie gdzie innej. Kiedy uświadomiłem sobie istnienie problemu homoseksualnego, byłem już po paru latach formacji. (Zawsze było we mnie jakieś przekonanie o jakiejś nienormalności, jak choćby na wuefach). I tutaj jest pierwsze i bardzo ważne odkrycie ostatniego czasu: uświadomiłem sobie, że nie jestem gorszym facetem. Prawda ta jeszcze do mnie dociera, ale jest z tym na pewno lepiej niż jakiś czas temu. Innymi słowy: Mój problem jest w znacznej części spowodowany poczuciem niższości wobec innych mężczyzn/rówieśników, które wynika z posiadania skłonności homoseksualnych. Trwanie we wspólnocie sprawiało, że zacząłem mieć świadomość, że Bóg jest Kimś. Bóg to konkretna Osoba, którą chcę poznawać i której chcę powierzyć swoje życie. Zacząłem walczyć z masturbacją (wyliczyłem sobie ile razy mogłem popełnić w życiu ten grzech. Na pewno przekroczyłem 1000). Sakrament Spowiedzi stawał się coraz głębiej przeżywany (uspokajanie sumienia). W końcu, kiedy zbliżał się czas Bierzmowania, zechciałem zrobić z sobą coś bardzo konkretnego, zawalczyć z masturbacją, żeby przygotować się na otrzymanie dojrzałości w wierze. Poprosiłem Ojca jezuitę, który jeszcze nie raz się przewinie w tym świadectwie, o bycie moim spowiednikiem. Spowiadałem się u niego regularnie. On znał mnie, więc nie robiło już na nim wrażenia moje, pełne erudycji, wyznawanie grzechów (nie miałem nigdy większego kłopotu z mówieniem). Wiele razy krępowałem się iść do jego konfesjonału, bo bałem się utraty mojej „pozycji” (nie potrafię znaleźć innego określenia). No i tak się zaczęło poprawiać, pod tym względem, że okresy życia w czystości zaczęły być dłuższe od tych, w których się masturbowałem. No, to już coś 😉 W międzyczasie odkryłem jednak internet. Na początku czaty gejowskie. To właśnie przez to skłonności w moim przypadku nasiliły się. W związku z dłuższymi okresami życia w czystości, upadki niejednokrotnie były bardziej bolesne. Pojawiała się też nienawiść do siebie. Dzisiaj potrafię oddzielić moje postępowanie ode mnie. To znaczy. Jeśli grzeszę, to nie jestem zły, złe jest moje postępowanie. Potrafię też brać odpowiedzialność za moje sukcesy i błędy. To ważne. Głównym problemem i kłopotem stały się skłonności. Chęć bliskości z innym facetem, pragnienie podziwiania jego ciała… Każdy, kto zmaga się ze skłonnościami homoseksualnymi wie, jakie to cholerne uczucie. Całkowita beznadzieja. (Pozornie oczywiście) Właziłem na strony z pornografią homoseksualną, zawierałem wirtualne znajomości, a później użalając się nad sobą, zastanawiałem się, czy tak zostanie do końca życia… Wtedy prosiłem Boga, żeby pomógł. Wszystko ma swój czas! No, ale myślałem też, czy nie zrobić tego jednego kroku za dużo. Czy nie sprawdzić, jak to jest… Spróbować. Może byłbym szczęśliwszy? Głupi, nie potrafiłem zobaczyć, że włażenie na te strony, wirtualny seks, to już był ten krok dalej, a szczęścia mi nigdy nie dał. Dawał mi tylko poczucie klęski, jeszcze większe poczucie niższości i żal. Znów ratunek przyszedł w bagnie. Taplałem się w jakimś kolejnym błocie, a Pan Bóg tam właśnie mnie znalazł. Tam mnie odszukał, żeby pomóc. Dał mi nadzieję. Wstąpiłem do grupy wsparcia. Tam zaspokajałem swoje potrzeby emocjonalne, czułem się dobrze. Istne ciepełko. Nie to jednak, tak na serio, było mi potrzebne. Nie to, pozorne wygrywanie. Jednak zadziało się tam sporo, a bez tego nie poszedłbym pewnie dalej. Bóg ma swoje plany. Wszystko ma swój czas!
Podczas sierpniowych wakacji w 2005 roku stałem się jednym z ogniw, które postanowiło się zerwać i współtworzyć nową jakość. Dobrze się stało. Wiedziałem już, że bez terapii ani rusz. Negocjowałem z Bogiem. Powiedziałem Mu: „Panie, jeśli chcesz, żebym był tym, kim czuję, że powinienem być, to pomóż mi znaleźć terapię”. Dwa tygodnie później byłem na terapii. Okazała się darmową. Kontynuuję ją do dzisiaj, a pani Katarzynie – mojej terapeutce – jestem z każdą sesją coraz bardziej wdzięczny. (Teraz za terapię płacę, ale pieniądze się zawsze znajdują i jeśli tylko chcę, to nie mam z nimi problemów) Nadeszły pierwsze rekolekcje Paschy, w Różanymstoku. Tragedia – tak do niedawna o nich myślałem. Do dziś postrzegam je jako czas bardzo trudny. Wiele rzeczy, które słyszałem tam były prawdą, ale ja nie chciałem ich przyjąć. Odkrywam je rok później – teraz. Przede wszystkim zobaczyłem, po co otaczam się tyloma ludźmi. Znów wykorzystywałem kogoś, żeby się pokazać. „Zobaczcie wszyscy, jak jestem lubiany, ilu mam znajomych!” ta prawdę odkryłem niedawno. Wtedy było po prostu za wcześnie. Wszystko ma swój czas! No i tak sobie „łaziłem” na terapię. Słysząc pytanie typu: Co czujesz? Dostawałem białej gorączki. Czucie było dla mnie abstraktem. No i prawda jest taka, że przez pierwszy rok terapii ślizgałem się. Sytuacja zmieniła się podczas wakacji. Pewnie zaczęła się zmieniać wcześniej, też podczas terapii, ale zauważyłem to, tak bardzo wyraźnie, dopiero w Orlikach, na kolejnych pachowych rekolekcjach. Wtedy nie chciałem raczej się modlić. Wcześniejsze rekolekcje oazowe, na których byłem animatorem, okazały się totalną porażką, nie chciałem się modlić – byłem tym załamany. Pan Bóg mnie po prostu oczyszczał. Oczyszczał moją relację z Nim. No i przyjechałem nad morze. Jaki byłem zdziwiony swoją ciszą. Ja, Bartek nie musze być na świeczniku? Zawstydzam się, kiedy proszą mnie, żebym zrobił publicznie coś śmiesznego? Jak to możliwe? No, a jednak 😉 W te wakacje spełniło się też jedno z moich największych marzeń. Widziałem się twarzą w twarz z Papieżem. Modliłem się wiele lat, żeby móc spotkać Jana Pawła II. Modlitwy zostały wysłuchane, zmienił się w tym czasie tylko Papież, no i ja też się zmieniłem 🙂 Nie chciałem wracać na terapię. We wrześniu przeszedłem kryzys. Jeszcze przed wakacjami miałem serię dołków związanych pornografią i masturbacja. Za radą terapeutki kupiłem sobie program, blokujący strony pornograficzne. (Tutaj jeszcze coś, o czym wspominałem już wyżej: kiedy grzeszyłem, nie było już we mnie takiej pogardy dla siebie. Gardziłem uczynkiem, ale nie sobą). No, ale program też potrafiłem obejść. Wiele razy jednak dzięki niemu nie popełniłem grzechu. Polecam. Tamten czas to jeszcze poszukiwanie kierownika duchowego. Poszukiwałem jednak, tak naprawdę, kapłana-kumpla. Najlepiej, żeby przeszedł ze mną na „ty” i był kumplem. No i brałem pod uwagę wszystkich, oprócz ojca Henryka, który był już moim spowiednikiem. Nie spowiadałem się u niego od dłuższego czasu. Po dość bolesnym upadku poszedłem jednak do jego konfesjonału. A Postawił mnie na nogi! Mówi: „Słuchaj, jest tak i tak. Bierzesz się w garść, albo możesz o pewnych rzeczach zapomnieć i w końcu stoczysz się w bagno.” (oczywiście mówił troszkę inaczej, ale to dla mnie) Te słowa dały mi w końcu MOTYWACJĘ. Walczę ze swoimi skłonnościami, bo chcę osiągnąć to i to. Konkret. To bardzo mi teraz pomaga w zmaganiu się z pokusami. Ojciec Henryk często mówi do mnie, ze jestem małym Napoleonikiem, który musi mieć wszystko tak, jak jemu się podoba. Zna mnie facet 😉 No i przyszła myśl. Dlaczego to o. Henryk nie miałby być moim kierownikiem, Zna mnie już bardzo dobrze, nic nie da moja gorliwość. Już go tym nie da się oczarować. No i poszedłem, i poprosiłem. Poszedłem za tym, co trudniejsze. (Zgodnie z radą bł. Matki Teresy, która mi kiedyś przekazano) Za mną już perspektywa kilku miesięcy kierownictwa, które jednak z mojej strony nie było przepełnione zaufaniem. Kiedy zgrzeszyłem, nie szedłem do o. Henryka. W Różanymstoku postanowiłem nad tym pracować. Ustaliłem sobie stały termin, którego chcę się trzymać. Na razie jestem pewien skuteczności. Zapomniałbym o dziewczynach 😉 To ważny temat. Kiedy byłem z kimś ważnym w Rzymie, to dużo o tym gadaliśmy. On wiele razy mówił: „Zobacz na tą, jakie ma ładne nogi”. Mówiliśmy też o innych częściach ciała… No, ale mnie to „nie brało”. Nie „bierze mnie” nadal… 😉 Wysoka blondynka to nie mój ideał. Uświadomiłem sobie, że kobiety podobały mi się od dłuższego czasu, a ja to tylko gdzieś zasypałem w umyśle. Niewysoka, skromna, niepozorna brunetka, w zwiewnej sukience i z kwiatami we włosach! To ona! Odkrywam piękno kobiet, niepowtarzalne piękno. Nie jest tak, ze zobaczę dziewczynę i zaraz jestem „najeżony”. To nie to. Jak widzę Darię, Kamilę, Ninę, albo Martę, to po prostu na mojej twarzy maluje się uśmiech 🙂 Przy dziewczynach jeszcze krótko o stosunku do rówieśników. O ile na podstawówce i liceum raczej przebywałem z dziewczynami, o tyle teraz jest zupełnie inaczej. Jestem i dobrze się czuję w męskim świecie.
Jak rozumiem męskość? Jestem mężczyzną, to znaczy: jestem mężny, mam honor, szanuję kobiety, czystość jest dla mnie wartością, walczę ze złem w swoim życiu, potrafię zapewnić bezpieczeństwo innym, szczególnie kobietom, dobrze korzystam ze swojej wolności. Nie muszę być najlepszym piłkarzem, nie muszę palić papierosów, nie muszę uprawiać seksu przed ślubem. To nie czyni mężczyzną. Jestem mężczyzną i odkrywam swoją męskość. Często widzę, że to ja jestem bardziej dojrzały od niektórych facetów, którzy może imponują dziewczynom (tym mniej mądrym), ale tak na serio to je ranią. Ranią też siebie. Tak jest ze wszystkim: z muzyką, sportem, wierszami, tańcem. To nie jest niemęskie, to jest moje. Jestem facetem, więc to jest męskie i kropka. Tak właśnie jest! Wznowiona po wakacjach terapia też daje nadzieję i motywację. Podam jeden przykład. Jest motywacja, żeby nie wchodzić w pornografię. Pokusy jednak istnieją i pojawiają się kiedy np. czuję się samotny (brak bliskości). No i przyszła na pomoc odkryta na terapii banalna metoda gaśnicy vel wyrzucenia zapałek. Doskonale czuję, kiedy może zacząć być źle. Kiedy moje myśli zaczynają krążyć wśród pożądania. Jedyna metoda: Wyrzucam z domu wszystkie zapałki, żeby wykluczyć wybuch pożaru. Dzieci nie powinny się bawić zapałkami, a ja jeszcze jestem dzieckiem, jeśli chodzi o pożądanie, seksualność. Trzeba też mieć konkretną gaśnicę, a tą najlepiej odnajdywać w konkretnej sytuacji. Przeważnie jest to dla mnie odejście od komputera i spotkanie się ze znajomymi. Czekam jeszcze na miłość. Jak ktoś powiedział mi podczas krótkiego spaceru w Warszawie: Ona przyjdzie. Czuję, że niedługo. To otwarcie się na miłość, która we mnie już jest. Pierwszym etapem miłości siebie jest moja troska o siebie, Ona się przejawia w drobnych rzeczach, jak założenie czapki i szalika. Zmienia się moje życie duchowe. Zobaczyłem, Kim jest Bóg, ale przestaję też zwalać na Niego wszystkie obowiązki związane z modlitwą (Ty spraw…, Ty daj…), a raczej staram się sam pracować, znajdując czas na eucharystię, modlitwę, adorację, lekturę Pisma Świętego. Ważna i potrzebna jest grupa wsparcia. Przecież, gdyby nie Wy, to nie byłoby wielu moich odkryć. Nie byłoby wielu rozmów telefonicznych, podczas których przychodzi wsparcie i nowe odkrycia. Nie byłoby wielu innych rzeczy, wydarzeń i wrażeń, które pomagają. Ostatni czas pokazał mi, jak ważna jest moja praca. Jak istotne są moje decyzje. To ja decyduję o tym, czy chcę pokochać mojego Tatę. Zechciałem – pracowałem – pokochałem. Może to najistotniejsze w tym świadectwie, że wszystko zależy od łaski Bożej i tego, jak ją przyjmę, jak będę z nią współpracował. Dużo bym mógł napisać. Efekty mojej pracy dostrzegam nie tylko ja, ale również ludzie, którzy mnie znają i spotykają się ze mną. Proszę Was na koniec o modlitwę. Żebym chciał dalej walczyć pod sztandarem Chrystusa, żebym stał się teocentrykiem, żebym przyjął miłość i pochylił się nad samym sobą i się pokochał. Wchodzę na K2, widzę szczyt… Jeszcze kilka tygodni lub miesięcy pracy, a zatknę na szczycie piękną flagę. Wierzę w to z całego serca! Dziękuję.
Bartek