Grupa to nie wszystko. Bohaterstwo ludzi wiary

przez | 2 września 2013

Może nie jestem tu obiektywny (gdyż sprawa dotyczy mnie osobiście), jednak myślę, że decyzja o wystąpieniu do grupy, a przede wszystkim poproszenie o pomoc i codzienna praca nad sobą oraz odkrywanie Bożej woli – wymagają odwagi i bohaterstwa. Ale nie jest to bohaterstwo superherosów z komiksu, lecz ludzi wiary, którzy wyruszają w nieznane – trochę jak Abraham… Jednocześnie nie czekają z założonymi rękami na zmianę, lecz są świadomi, że Bóg udziela pomocy przez bliźnich, więc korzystają z niej.
To niezwykłe- otrzymujemy pomoc od obcych ludzi… Choć z drugiej strony (zabrzmi to poważnie) – ludzi bliskich mi w Chrystusie.
Niektórzy z nas poprosili o pomoc w swojej walce rodzinę. Ja akurat nie powiedziałem bliskim o moich zmaganiach. Czasem chciałbym podzielić się sukcesami, radością doświadczenia Bożej dobroci, a czasem też trudnościami, zniechęceniami. Konsultowałem to ze spowiednikiem i terapeutą – wydaje mi się, że mała będzie z tego wyznania korzyść dla obu stron. Są jednak sytuacje, w których jest to wskazane. Zawsze trzeba je uczciwie rozeznać. W przypadku dorosłych, pełnoletnich (trzeba mieć minimum 18 lat by zostać przyjętym) raczej pomocy terapeutycznej od bliskich nie ma co się spodziewać. Zwłaszcza jeśli w rodzinie występują patologiczne sytuacje. A nawet jeśli nie – lepiej zmieniać siebie niż liczyć na zmianę u innych. Na pewno jednak trzeba na terapii przepracować relacje rodzinne, dzieciństwo i przejść proces przebaczenia – a jeśli to możliwe także pojednania. Niestety też zniechęca niebezpieczeństwo otwarcia puszki Pandory – całego zestawu stereotypowych skojarzeń, poczucia winy z obu stron, trudnych reakcji, szoku, pytań bez odpowiedzi itd.

Jestem wdzięczny terapeutom, spowiednikom, psychologom, którzy zdecydowali się pracować z nami (indywidualnie). To wymaga odwagi. Ktoś powie – żadna zasługa, przecież terapeuci biorą za taką pomoc pieniądze. To fakt. I każdy z nas indywidualnie ponosi koszt terapii. Ale to przecież ich praca. Na marginesie – niektórzy terapeuci przy poradniach rodzinnych przyjmują na bezpłatną terapię – jednak krótkoterminową.
Szczególnie wdzięczny jestem spowiednikom. To niezwykłe, że chcą poświęcać swój czas i cierpliwość zupełnie bez korzyści dla siebie – w czasach gdy wszystko się przelicza. Kierownictwo duchowe to ogromny skarb Kościoła. Każdy z nas korzysta z regularnej spowiedzi u stałego spowiednika.
Muszę jednak przyznać, że znaleźć księdza, który podejmie się tego wyzwania nie jest łatwo… Zresztą wydaje mi się, że niewielu kapłanów wie o działalności naszej grupy czy bardziej znanej – „Odwagi”. A to jedyne dwie grupy w naszym kraju świadczące pomoc w tym zakresie i jednocześnie kierujące się nauczaniem Kościoła Katolickiego.
Oczywiście zakładam, że można uzyskać pomoc też poza grupą. Jestem jednak przekonany, że jest to trudniejsze. Zachęcam osoby, które nie zdecydowały się na wejście do grupy do postępowania zgodnie z naszymi zasadami i filarami (m.in. terapia, stała spowiedź).
Rozumiem ten strach, obawy, wątpliwości, sam przez to przechodziłem… Te pytania…
Co to za ludzie, może jacyś fanatycy, czy zmiana jest możliwa, czy ja mogę się zmienić, czy wystarczająco mocno wierzę by do nich dołączyć, czy przyznam się przed sobą i nimi, że potrzebuję pomocy, co oni/ksiądz/jakiś terapeuta może o mnie wiedzieć…
Nikt mi nie obiecywał gruszek na wierzbie, a raczej ostrzegał, że droga będzie długa i niczego nie gwarantował.

Dziś postrzegam swoje życie jako podróż – cały czas jestem w drodze, uczę się, poznaję siebie. Staram się przypominać sobie, że odczucia, emocje są neutralne moralnie. Ale są też nieuniknione. Ważne jednak co z nimi zrobię.
Łatwo się mówi… Przepracowanie poczucia winy, wstydu, traumatycznych wydarzeń do łatwych nie należy. Trzeba jednak się odważyć. Przepracować poczucie winy. Nikt z nas nie chciał przecież tych trudnych wydarzeń z dzieciństwa i młodości, nikt sobie nie wybrał tego zestawu nadużyć seksualnych wobec siebie i krzywd czy braków, których doświadczyliśmy.
Pamiętam, że nie rozpoczynałem psychoterapii z nastawieniem, że poddaję się leczeniu. Chciałem zrozumieć siebie, swoje schematy działania. Choć owszem oczywiście chciałem się zmienić.
Nikt jednak nie kazał mi się zmieniać. W tamtym czasie byłem nawet w sumie poza Kościołem – nie korzystałem z sakramentów. Ciągnęło mnie w stronę tego nieznanego mi świata, potrzebowałem bliskości, zarejestrowałem się na portalu, tam miałem jakiś czas konto, nawiązałem korespondencję z nieco starszym ode mnie chłopakiem, kilka razy spotkaliśmy się… Nie zakochaliśmy się w sobie… Powoli znajomość zgasła. Cieszę się, że tak się skończyła. Trudno określić ten proces w kilku słowach – powoli uświadamiałem sobie, że nie chcę iść w tę stronę. Pytałem siebie – co ja wyprawiam?! Gdzie mnie to zaprowadzi?
Czułem się niegodny. Ale postanowiłem spróbować zmiany.
Łatwo nie było. Szukałem jednak pomocy, zacząłem prosić Boga o ratunek, wyjechałem na rekolekcje. Staram się nie nadinterpretować tych doświadczeń, nie szukać niezwykłości. Obyło się bez tzw. fajerwerków, ponadnaturalnych wydarzeń.
To była decyzja – zawierzam swoje życie Bogu, zaczynam na nowo.
Jestem przekonany, że to właśnie taka decyzja jest kluczowa. Gdy już ją podejmiesz – zaczynasz szukać pomocy i czerpiesz ją oczywiście najpierw od grupy, ale potem z coraz większej liczby miejsc, od nowych ludzi – nawet gdy oni nie są tego świadomi.
Podoba mi się zachęta wyrażana w Passze do budowania sieci wsparcia dzięki dobrym relacjom z kolegami, znajomymi, przyjaciółmi. Grupa to nie wszystko. Spotykamy się na tyle rzadko, że chyba nawet nie sposób się zbytnio przywiązać. Zresztą jestem wyznawcą teorii głoszącej, że grupa jest po to, by kiedyś z niej wyjść. Co nie znaczy odciąć się, zerwać wszystkie kontakty. Nikt nikogo nie wyrzuca (jeśli zachowuje regulamin) ani nie zatrzymuje na siłę. Niektórzy zostają po osiągnięciu swego celu – by pomagać młodszym. Ale kiedyś grupę trzeba opuścić. Gdy jesteś nowy, zwykle trudno to zrozumieć. Zwłaszcza, że niełatwo zgodzić się na to, że dobro, którego się doświadcza, akceptacja i zaufanie – kiedyś w takiej formie się skończą. Według mnie jednak o to chodzi – by wyjść do świata, ale wyjść przemienionym.
Żeby nie było za słodko – różowo u nas nie jest i dobrze! Nie bombardujemy się miłością, zdarzają się różnice zdań, nerwy. Szanujemy jednak siebie nawzajem i traktujemy poważnie.
Mam wrażenie, że grupa to w pewnym sensie bezpieczny plac manewrowy – mogę odważyć się ćwiczyć sprawności, których dotąd unikałem, a następnie stosować je na zewnątrz.
Każdy jest po to by stawiać czoła nowym wyzwaniom.
Weźmiesz tyle, po ile sięgniesz.

Po ponad 2 latach widzę że bardzo istotna jest indywidualna praca, otwarcie na grupę.
Ja ponad rok czułem się ciągle nowy… Stałem z boku, nie we wszystko się angażowałem. Byłem chyba skupiony na sobie. Pamiętam kilka wydarzeń, które sprawiły, że poczułem odpowiedzialność za grupę i chęć zaangażowania się – m.in. było to kiedy pojawiło się niebezpieczeństwo, że ze względu na małą liczbę osób grupa we Wrocławiu przestanie istnieć, będziemy musieli dojeżdżać do innej grupy lokalnej.
Po jakimś czasie od tego wydarzenia zgodziłem się zostać liderem.
Widzę wyraźnie, że Grupa to my wszyscy – suma naszego zaangażowania, naszych inicjatyw.
Wrocławska grupa na przykład odłączyła się od Katowic. Nic nie stoi na przeszkodzie, by powstały grupy lokalne w innych miastach – to zależy od przyszłych uczestników. Na początku pewnie zanim uzbiera się konkretna drużyna, będą dojeżdżać do którejś z istniejących.
Wszystko jest możliwe dla zmotywowanych do zmiany. Znam takich, którzy zmienili pracę, miejsce zamieszkania, a nawet dojeżdżają (przylatują) na spotkania z zagranicy…

Romek*, lider grupy wrocławskiej

Świadectwo (w skróconej formie) zostało opublikowane w serwisie „Gościa Wrocławskiego„.

 

*imię zmienione