Zaufałem Panu i już niczego nie muszę się lękać…

przez | 6 grudnia 2017

Jeśli miałbym wskazać najważniejszą rzecz, jaką otrzymałem od Paschy, byłby to z pewnością solidny fundament wiary, który stanowi moją podstawę do zmiany. To właśnie tutaj po raz pierwszy mogłem przekonać się o sile wspólnoty. Zbiorowa modlitwa, śpiew, adoracja i Msza św. były realizacją moich niespełnionych marzeń o rodzinnej wizycie w kościele… Pomogły mi również zbudować głębszą relację z Bogiem, a miałem nad czym pracować…

W zasadzie główny „impet” pracy nad sobą (myślę, że 90%) wykonałem poza grupą. Wkrótce po wstąpieniu do Paschy odkryłem moc mszy uwielbieniowych, odważyłem się również powierzyć swoje życie Jezusowi, pozwalając Mu w nim działać. Poczułem również potrzebę przystąpienia do wspólnoty, w której mógłbym wzrastać duchowo (comiesięczne zjazdy były niewystarczające). Tak też się stało. Pierwsze doświadczenie okazało się być bardzo ciekawe, ale nie było tym, czego szukałem. Jednak dzięki byłemu paschowiczowi dowiedziałem się o istnieniu wspólnoty poświęconej ludziom, którzy doznali zranienia w relacjach i zmagają się z problemami z tożsamością i seksualnością. To jest miejsce dla mnie! – pomyślałem. Przeżyłem tam dwa, bardzo uzdrawiające relacje z rodzicami weekendy, podczas których opowiedziałem o swoim doświadczeniu skłonności homoseksualnych innym ludziom. To było bardzo oczyszczające. Dzięki temu zacząłem też rozumieć, że one już mnie nie określają.

W czasie moich wspólnotowych „przygód” poznałem dziewczynę, o której pomyślałem, że jest to osoba, z którą chciałbym wejść w relację. Tak też się stało. Towarzyszyły mi bardzo skrajne uczucia – od lęku po ciekawość. I choć nasz związek nie trwał długo, to dzięki niemu przekonałem się, że… niczego nie brakuje mi jako mężczyźnie – partnerowi. Wykazałem się odpowiedzialnością, odwagą, poświęceniem, wielokrotnie pokonując tym samym własne ograniczenia. I doświadczyłem tego, o czym zawsze marzyłem – fizycznej reakcji na jej obecność… Dotarło do mnie, że wszystkie wyimaginowane problemy „z dupy” powstają w mojej głowie, więc wystarczy się nimi zająć i wszystko będzie dobrze….

Sama Pascha stała się dla mnie miejscem, gdzie mogłem „testować” nowe dla mnie zachowania i wielokrotnie przekonywałem się, że wcale nie są takie trudne. Dajmy na przykład grę w piłkę. Kiedy tylko przestałem spinać się, oczekując od siebie perfekcji, odnalazłem w niej radość… Otworzyłem się bardziej na ludzi i otwarcie mówiłem o tym, co stanowi mnie jako człowieka. Poprzez okazywanie troski innym chłopakom odkryłem również, że potrafię kochać drugiego człowieka czystą i prawdziwie braterską miłością. Nauczyłem się również czerpania z relacji tego, czego sam potrzebuję.

Pobyt w grupie był dla mnie nieustającą mobilizacją do zmian, zwłaszcza walki o czystość. Ta zakończyła się zwycięstwem. Mogę też przyznać, że nie mam już seksualnych czy emocjonalnych potrzeb bycia z drugim mężczyzną.

Wiele wysiłku kosztowały mnie przebyte w czasie mojego pobytu w grupie terapie – indywidualne i grupowe. W ostatnim okresie uczestniczyłem w dwóch równoległych. Na szczęście osiągnąłem swój „punkt krytyczny” i poczułem, że już niczego mi nie dają. Ile można w końcu wałkować temat trudnych relacji z rodzicami… Przekonałem się, że ich celem było pobudzenie i uruchomienie mojej logicznej, umysłowej strony. Racjonalizacja nie zawsze łatwych wydarzeń, które mnie spotykają, pomaga mi zapanować nad emocjami. Mam teraz wybór – przeszłość może być nadal bolesnym doświadczeniem lub etapem, który mam już za sobą i nie wiąże mnie tu i teraz…

Wyjście z grupy nie oznacza końca moich zmagań. Mam wręcz świadomość tego, że utrzymanie efektów pracy nad sobą będzie trudniejsze niż wypracowanie nowych sposobów wyrażania siebie… Powierzam moją przyszłość Bogu i idę dalej… Akceptując to, że mam swoje ograniczenia, słabości i ucząc się, że nie wszystko, co dobre, musi przyjąć od razu…